Mieszkanie mieści się w starej, ale zadbanej kamienicy. Łącznie z parterem posiada ona cztery piętra, a do tego piwnice; każda z nich przypisana jest do mieszkania. Na klatkę schodową można się dostać od zewnętrznej strony, z ulicy, jak i z wewnętrznego dziedzińca. Główne wejście wychodzi na jeden z niewielkich parków w mieście, nieopodal jednego z teleportów prowadzących do mugolskiej (lub magicznej) części Petersburga. Klatka schodowa jest schludna i utrzymana w jasnej kolorystyce. Na każdym piętrze znajdują się po dwie pary drzwi.
Wszedłszy do mieszkania Wrońskiej, najpierw wchodzi się na w miarę szeroki hol. Naprzeciw drzwi wejściowych jest wysoka szafa, w której można odwiesić odzież wierzchnią i schować obuwie. Korytarz pociągnięty został w linii prostej. Po prawej stronie jest wejście do sypialni Heleny, skąd można dostać się do prywatnej łazienki i niewielkiej garderoby. Kolejna para drzwi prowadzi do małej sypialni gościnnej. Po lewej stronie są jedne drzwi, za którymi znajduje się łazienka. Na samym końcu holu natomiast jest łuk prowadzący do pokoju dziennego. Z niego zaś jest przejście do gabinetu po prawej stronie mieszkania, a po lewej - do kuchni. Mieszkanie jest przestronne; charakterystyczne wysokie sufity, podłoga z drewnianych paneli. Jest dobrze oświetlone i utrzymane w dość stonowanej kolorystyce.
Owszem, mieli swoje zobowiązania co do reprezentowania ich dynastii przed innymi osobami - czy to z pozostałych wiekowych rodzin, czy też osób postronnych. Nie mogli ot tak pozwolić sobie na jakieś głupstwa. Aktualnie jednak rodziny znacznie mniej zwracały uwagę. Przynajmniej takie coś usłyszała od swoich rodziców, którzy wspominali o tym, że kiedy sami byli młodsi to do pewnych sprawach podchodziło się znacznie radykalniej czy tam poważniej. Większą wagę przywiązywano do słów i zachowań, a dzisiejsze zuchwalstwo u co poniektórych mogło przekreślić w tamtych latach. Podobnie też się miała rola kobiety, choć Helena nie mogłaby powiedzieć, że czuła się niczym niewolnica. Jej mama podobnie wspominała; że owszem, znajdowały się kobiety pracujące, ale nie zawsze było to postrzegane dobrze. To również zależne było od zawodu, jaki został przez nie wybrany. Czyli tak jak zawsze - machina czynnikowa, że wszystko od siebie zależy. I to było cholernie męczące. Wrońska zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad słowami Piotra. — Przecież żyjemy w dwudziestym wieku... — wymamrotała niepewnie, jakby obliczała w myślach lub sprawdzała definicję. Potwierdziła swoje słowa skinieniem głowy, wiedząc, że w tym akurat się nie pomyliła. Sama uniosła kąciki ust w odpowiedzi na jego uśmiech. Może nawet gdzieś okruszek wylądował na jej swetrze. — Czy mówisz o konkretnych tematach, czy chodzi ci o ogólne wysłuchanie? — to była bardziej ciekawość niż brak pewności czy źle go zrozumiała. Niektórzy byli dobrymi słuchaczami, ale jedynie w pewnych sprawach. Inni za to radzili sobie doskonale niemalże w każdej tematyce. Helena dziabnęła trochę sałatki. Zapewne po odpowiedzi - niezależnie od tego, jaka by była - przytaknęła, dziękując zawczasu. Możliwość wygadania się to było coś cennego. Nierzadko zdarza się, że po prostu powstaje taka potrzeba, by komuś opowiedzieć o swoich troskach. Przez myśl jej przeszło czy też czasem o tym nie pomyśleli rodzice? W końcu, bo co jak ich zabraknie? I w ten deseń. Zapanowała dłuższa cisza, przerwana stukiem sztućców czy filiżanek, których spody co i rusz uderzały w talerzyki. Helena nie zaczynała nowego tematu uznając, że najlepiej, jak zjedzą po prostu w spokoju.
Takiej wtopy nie spodziewał się nikt. Piotr momentalnie zaczerwienił się na twarzy i chrząknął. Pomimo wiedzy historycznej i społecznej, miał problem z szacowaniem dat. Przed naszą erą, naszej ery, wiek taki siaki, a lata... — Wybacz. Mam problem z datami... Lata określać jako wieki i wieki na lata — wytłumaczył się przepraszająco, jakby Helena miała zaraz go w jakiś sposób ukarać. — Ogólnie. Jestem psychiatrą, ale i też dobrym słuchaczem. Lubię rozmawiać z drugim człowiekiem, doradzić i wysłuchać — powiedział. Skończył jeść, otarł serwetką usta. — Rodzice nie byli zadowoleni, gdy wybrałem medyczny kierunek swojej kariery — kontynuował, spoglądając na Helenę. Miał szczególny wyraz twarzy na który wpływały długie brwi, szeroki nos, delikatne piegi i rzęsy, które skrywały niebieskie tęczówki.
Rozmawiali jeszcze, aż przyszedł moment w którym należało iść spać. Podziękował za przygotowanie gościnnej sypialni. Szybko się w niej rozgościł. Życzył Lenie dobrej nocy. Rano wstał wcześnie, znacznie niż zazwyczaj wstawała Wrońska. Wyszedł do sklepu po świeże pieczywo, warzywa i owoce. Z tych ostatnich przygotował sok, zielonego ogórka skroił do kanapek. Wędlina, ser i konfitura. Piotr miał na sobie ciemne spodnie i buraczkowy cienki golf. Zaczynał wszystko ustawiać na stole kiedy zjawiła się Helena w szlafroku. — Dzień dobry, pomyślałem że zrobię śniadanie. Sok, herbata, kawa?
Uśmiechnęła się delikatnie na jego zawstydzenie. Każdemu zdarzała się wtopa, a we wszystkim nie można było być najlepszym. Zresztą, nawet nie była zdziwiona tym, że Piotr miał problem z datami. Wiele osób miało taką przypadłość, choć przecież to nie umniejszało ich wiedzy czy inteligencji, czy zdolności. — Nic się nie stało. Zdarza się najlepszym — spróbowała przynajmniej w ten sposób pocieszyć mężczyznę. — Widzisz, ja akurat mam problemy z samą historią, a jednak z datami nie. Takie uzupełnienie w naszej relacji — a i jeszcze dodała żartobliwą uwagę, żeby pocieszyć Romanova, któremu przytaknęła na samochwalstwo, że jest dobrym słuchaczem. To się ceni, jako że wiele osób nie miało do tego cierpliwości. Mieli własne problemy, więc po co mieli słuchać czyichś? — Nie? Chcieli, żebyś został dyplomatą, urzędnikiem czy politykiem? — takie było jej skojarzenie i nic dziwnego, skoro Romanov pochodził z takiej rodziny, która parała się tymi zawodami.
Wrońska jeszcze przez chwilę kręciła się po sypialni i łazience, zanim zasnęła. Włosy przeczesała. Przejrzała ubrania, które mogłaby założyć nazajutrz. Dopiero wtedy ułożyła się w łóżku i czym prędzej oddała się odpoczynkowi. W dni wolne z pewnością spała dłużej od Piotra. Nie wiedziała, jakie dokładnie są godziny pracy u mężczyzny, a te mogliby nawet porównać dla zaspokojenia własnej ciekawości. Kto wie czy kiedyś nie będzie taki dzień, że będą odwiedzać się w miejscu pracy czy przychodzić po siebie, gdy skończą swoje? Spała smacznie. Jak się przebudziła, to nie wyczuła zapachu jakiegokolwiek śniadania. Zerknęła przelotnie do gościnnej sypialni, jako że drzwi były otwarte. Po dłuższej chwili dosłyszała krzątaninę w kuchni, do której i tak się wybierała. Nieznacznie zawstydziła się, widząc już Piotra ogarniętego i ubranego. Ona sama miała na sobie jedwabną podomkę i koszulę nocną, które sięgały jej do połowy ud; ciemnoniebieska kolorystyka z czarną, ozdobną koronką. — Dzień dobry. Kawę poproszę — uśmiechnęła się, markując swoje zawstydzenie. Naciągnęła poły podomki i zajęła miejsce przy stole. — Dobrze ci się spało?
Dobrze więc, że trafił na wyrozumiałą kobietę. Piękna, inteligentna i teraz na dodatek wyrozumiała. Szczęściarz z tego Piotra jak nikt inny. Zrobiło mu się nieco lepiej. Przyznał jej, że trafiła w punkt. Tego właśnie chcieli rodzice. Poważanego stanowiska, które dałoby mu jeszcze większy prestiż niż zapewniało rodowe nazwisko. Jako psychiatra ryzykował zdrowiem i życiem, Hotynka wbrew pozorom nie była bezpiecznym miejscem.
Tak się złożyło, że zlustrował Helenę wzrokiem przez co pospiesznie zajął się dalszym ogarnianiem stołu. Widział ją już w podobnym wydaniu, a nadal wywoływało w nim nie lada sensację. To pewnie dlatego, że mimo wszystko rzadko widywał kobietę w piżamie. Zgodnie z życzeniem przyrządził kawę, której sam się napił. — Tak. Wygodne łóżko — głupiec, komplementował materac. — Zrobiłem zakupy, kupiłem po trochu. Rozejrzał się po stole: koszyczek na pieczywo kusił maślanymi bułeczkami i pieczywem, słoiczki konfiturą, a talerz plastrami szynk i sera. Był owoc, było warzywo. Nie sposób było narzekać na małą, śniadaniową ucztę. Zaczął przyrządzać sobie kanapkę.
I prawdopodobnie stanie się tak, że Piotr będzie musiał przywyknąć do widoku Heleny w piżamie. Kobieta już miała wypracowaną rutynę, która jej odpowiadała. Wszystko było przygotowane, a póki nie zjadła śniadania to nie myślała o tym, żeby się ogarnąć do pracy. Na spokojnie czytała gazetę, milczała w oczekiwaniu na to, aż opuchlizna spod oczu zejdzie. Uniosła brwi. — To dobrze. Cieszę się — powiedziała dość niepewnie. Nie wiedziała jak ma odebrać ten komplement czy pochwałę. Wolała skupić się na innym aspekcie - że Piotr nie czuł się połamany, gdy wstawał rano. Podziękowała za kawę, którą do siebie przysunęła. Spojrzała po dobrociach zakupionych przez Romanova. Stół może się nie uginał, ale z pewnością było w czym wybierać. Aż musiała się zastanowić. Tym bardziej, że często Lena przystawała po prostu na kawie, o czym Piotr zdążył się przekonać. — O której wstałeś? — zagadnęła i zerknęła przez ramię. Znajomy trzepot skrzydeł zwrócił jej uwagę. Ilik z dzisiejszymi gazetami zatrzymał się nad stolikiem do kawy i te tam pozostawił, a potem poleciał w swoją stronę. Wrońska podniosła się, żeby odebrać papier w trzech egzemplarzach. — Chcesz którąś? — zapytała, zabierając jedną z gazet traktujących o wydarzeniach w kraju, nowinki, mniej czy bardziej poważne. Tradycyjnie, Lena złożyła w pół po zapoznaniu się z pierwszą stroną.
Widok napuchniętej Heleny, czyli normalny widok każdego kto dopiero wstał nie sprawiał, że miał ją za brzydką lub się jej bał/brzydził. Nie traktował nikogo przedmiotowo. Zdziwiłby się widząc narzeczoną w pełnym makijażu zaraz po wyjściu z łóżka. Przyglądał się jej z ciekawością, chcąc wyłapać zadowolenie lub nie. W końcu mógł kupić to czego akurat nie lubiła. — Po szóstej — podrapał się po gładkim policzku. Był rannym ptaszkiem. Rzadko sypiał dłużej, chyba że w chwili, gdy kładł się znacznie później. Nieznacznie się wzdrygnął na nagłe pojawienie się Illika. Pchełka została odesłana do rodowej siedziby. Nie spodziewał się poczty w tym okresie, a do gazet zamierzał sięgnąć po powrocie. — Hm, wiadomości — sięgnął po właściwą prasę. Zrobił miejsce na stole przesuwając talerzyk z kanapkę. Napił się kawy i odpłynął. Zaczytał się w niepokojących wiadomościach. Uciekinierzy z Chatangi i pierwsze donosy o dziwnych zachorowaniach.
Nie było żadnego niezadowolenia. Było zaspanie, było pewne rozczulenie. Helena nie krzywiła się, więc najwidoczniej wszystko, co zostało zakupione, pasowało kobiecie. Możliwe nawet, że niektóre produkty ona sama zakupowała. Na szczęście Ilik nie wleciał do kuchennej części. Miał swoje granice, udało się to wypracować Wrońskiej i była zadowolona z efektu. Przynajmniej nie musiała martwić się o to, że w jedzeniu będą walać się orle pióra. Jeszcze tego by brakowało. Pokiwała głową i podała mu gazetę. Sama zaś wczytała się w treści. Zdążyła założyć nogę na nogę, wyprostować się lekko. Gazetę trzymała w jednej ręce, nieznacznie uniesioną nad blatem. Palcami drugiej ręki stukała w filiżankę albo sięgała po nią, żeby się napić. Nie myślała o tym, żeby zrobić sobie śniadanie, mimo że tyle dobroci było na stole. Na razie wolała wczytać się w informacje dotyczące lasów, kolejnych badań nad katastrofą tunguską, a i krótkiego streszczenia dotyczące tego, co miało miejsce na zachodzie. Możliwe nawet, że jakiś fragment z tego ostatniego przeczytała Piotrowi, zanim nie wymienili się gazetami. Jeśli wyraził chęć. Tak to Helena sięgnęła po kolejny egzemplarz, a ten przeczytany odłożyła na bok.
To co robili było sprawdzianem. Chęć przekonania się, że potrafią razem funkcjonować w zgodzie pchnęła ich do tego, aby na próbę ze sobą zamieszkać zanim oficjalnie staną przed cerkiewnym ołtarzem. Jeszcze kilkanaście lat temu obyczaje rozwiązałyby ich problem w dosyć prosty sposób. Po prostu przyjęliby decyzję nestora rodu z powierzchowną radością. Na płacz i dramaty nie było miejsca. Rody liczyły na prestiż i na tym wszystko się skupiało. Koligacje, korzyści i pieniądze. Te ostatnie były równie ważne co honor. Mężczyźni zawsze byli w takim układzie na zwycięskiej pozycji. Często brali udział w wyborze kandydatki, liczono się z ich zdaniem. Nawet teraz, w tym przypadku Piotr wiedział ciut wcześniej od Heleny o planach rodzin. W innych czasach nie byłoby zgody na to co robili teraz. Rozmawialiby na oficjalnych przyjęciach, a poza spotykali wyłącznie w towarzystwie rodziny lub przyzwoitki. Piotr zaczytał się na dłuższą chwilę w artykule o uciekinierach, którzy już długi czas pozostawali na wolności. — Szkoda, że Dołohovie wystawiają nam złą opinię w brytyjskim Ministerstwie Magii — skomentował fragment o Lordzie Voldemortcie, który przeczytała Helena. — Dzielenie czarodziejów ze względów na czystość krwi jest godne pożałowania. Szczególnie oskarżanie mugolaków o kradzież magii i różdżek. Wykształcony człowiek wie, że to kwestia genów. Nie da się ukraść magii — dał wyraz swojemu zirytowaniu, co łatwo można było wyłapać w tonie głosu. Odłożył gazetę, więc mogła po nią sięgnąć. Sam skupił się na robieniu kanapki. Ruchy miał szybkie. Gdy Wrońska ponownie przepadła za stronami gazety, postanowił zrobić jej kanapki. Jedną na słodko, z truskawkową konfiturą, a drugą z plastrem szynki i sera, na co dodał plaster pomidora. — Proszę, zjedz — podsunął talerzyk w jej stronę.
Gdyby się dowiedziała, że Piotrowi już wcześniej było wiadomo o planach ich rodziców, a ten nie raczył poinformować - Helena byłaby zdegustowana. Kto wie, być może nawet uznałaby najzwyczajniej w świecie, że Romanov również maczał w tym palce i - na wzór zachowań z dawien dawna - miał zaszczyt wybrać wybrankę. Tym samym odgrywał jakąś rolę w swojej intrydze. Kobiety wcześniej miały dość nieciekawie. Jak nie pełniły, rzadziej, rolę klina to były towarem potwierdzającym usługę, umowę czy nagrodą za uzgodnienie, jak ma wyglądać sytuacja. Częstokroć prawie że wypychane były przez rodziców, bo ci znaleźli lukratywną ofertę czy okazję życia, dzięki której mogli zyskać. Nie dość, że w domu rodzinnym niewiele miały do powiedzenia, nie otrzymywały żadnych spadków, to przy zmianie rodziny - nie czekała ich wielka przemiana. Oczywiście, nie powinno się generalizować, ale historia - a chociaż tyle coś Lena kojarzy (żeby się wykłócać) - mówi swoje. Wówczas należało pełnić rolę kogoś, kto musi urodzić dzieci. Najlepiej synów i do tego zdrowych. Nie odzywać się, usłuchać męża, teścia, szwagra i tak dalej, godząc się z tym, że jest się niżej. W niektórych przypadkach jednak zdarzało się, choć przecież nikt na głos tego by nie przyznał, że kobieta miała zdecydowanie więcej do powiedzenia. Bo potrafiła sobie ugrać. A to zdawało się być i tak krzywdzące, że jedni mieli już na zaś, bo płcią wygrywali. A inni musieli kombinować. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Wrońska potrafiłaby się na tyle nakręcić w tym temacie, że jej oburzenie, ignorancja i złośliwość miałyby ujście. — Prawda? — to było potwierdzenie jego słów. — Jakby nie wystarczyło, że rosyjscy mugole mają nietęgą opinię na Zachodzie, to najwidoczniej Dolohovie muszą także o to zadbać. Jak zwykle, byle na ich korzyść — podsumowała. Można by się zaśmiać, że dzisiaj padły nazwiska tych dynastii, z którymi Wrońscy mieli na pieńku. Nie zawsze z jasnych i oczywistych powodów. — Wykształcony to słowo klucz — uśmiechnęła się do Piotra znad kubka kawy. Na górnej wardze pojawił się brązowy kontur od napoju. — Zresztą, zawsze znajdzie się ktoś chętny i skory do wybierania, kto jest dobrym czarodziejem, kto nie. I kto zasługuje na przywileje — przewróciła oczami. Helena zaczęła czytać plotkarski brukowiec. Na pierwszej stronie, na którą mógł spojrzeć Romanov, widniały tytuły artykułów z dalszych stron. Jeden traktował o tym, jak zadbać o skórę na czas zimy, inny z kolei mówił o wolnych kawalerach, a kolejny doradzał jak być ponętnym. Wszystko to okraszone różnymi, ruchomymi zdjęciami. — Nie czuję się głodna — napomknęła nieśmiało, zaginając palcami gazetę, żeby móc spojrzeć na Piotra.
Na szczęście Helena się o tym nie dowie, a jak nawet to Piotr jej wytłumaczy, że był nieświadomy iż jej rodzice utrzymywali fakt ich zaręczyn w tajemnicy. W końcu skąd miał to wiedzieć? Sam był w szoku i skupił się na sobie, nie znając jeszcze zbyt dobrze Heleny. Prawdopodobnie zrobiłaby to samo. Nie narzekali bez powodu. Za wieloma niesnaskami kryły się poważne sytuacje, które powodowały, że nie dało się przejść koło tego obojętnie. Zerknął na Helenę, gdy ta pozostawiła komentarz i pomyślał, że nie będzie tak źle. Przyszłościowo. Czytała, rozmawiali. Nie pozostawała bierną panienką. Uśmiechnął się do siebie. Nie do śmiechu mu było, gdy Helena odmówiła kanapek. Trudno stwierdzić czy zrobiło mu się przykro, czy w ogóle się tym nie przejął. Ludzie lubili, gdy robiło się im jedzenie! — Och, okej. Sam zjem — stwierdził, przysuwając do siebie talerzyk. Nie zamierzał jej zmuszać do jedzenia. Znała swoje potrzeby lepiej niż on. Wziął do ręki kanapkę z wędliną i serem, niesforny pomidorek zsunął się na krawędź pieczywa. Poprawił, ładując go sobie mało elegancko do ust. — Dzisiaj luz, czy jakaś aktywność? — zagadnął. Decyzja należała do Heleny. W końcu nie musieli już dzisiaj udawać się do Wyborga.
Wrońska poprawiła się na krześle. Materiał podomki zsunął się z lewego ramienia, odsłaniając nagą skórę. Nie przejęła się tym, jakby przyzwyczajona do tego wystarczająco, żeby ignorować. Strząsnęła gazetą przy zmianie strony i wróciła do czytania. Akurat trafiła na stronę z horoskopem. Zagadnęła o to Piotra i zaraz zaczęła mu czytać; że ten dzień należy wykorzystać w pełni, zaś zdrowie powinno mu dopisywać. Powinien jednak pomyśleć nad gromadzeniem funduszy, a i odezwać się do starego znajomego, bo przecież czasem warto odnowić kontakty. Gdy Romanov przysunął do siebie talerzyk, Lena znowu na niego spojrzała. Na poprawiającego pomidora na kanapce Piotra, a potem na talerz z połówką z konfiturą, co wcześniej przygotował. Zanim jej narzeczony zdążył sięgnąć, Wrońska szybko złapała za brzeg talerza, aby przesunąć go po blacie do siebie. Aha. Czyli jednak była głodna. — Sądzę, że luz. Wieczorem możemy wybrać się do Wyborga i znaleźć tam jakiś nocleg. Chyba że wolisz nazajutrz z samego rana i tam zjedlibyśmy drugie śniadanie? — zapytała, składając gazetę. Wcześniej zaznaczyła stronę, na której skończyła czytać. — Możemy przejść się, ale też i posiedzieć w domu... Nie jestem zbyt dobra w planowaniu wolnego czasu, bo zazwyczaj go nie mam — uśmiechnęła się przed wgryzieniem się w kanapkę. Na tyle łapczywie, że zaraz dłonią musiała zetrzeć nadmiar konfitury, co to prawie na brodzie wylądowała. Bała się po prostu, że Piotr jej zabierze.
Zagapił się na odsłonięte ramię, jakby Helena zrobiła to celowo i mu pokazywała jakie cudne ramię ma. Zauważył nawet pieprzyk, których odkryje znacznie więcej, ale nie teraz. Oderwał w końcu wzrok od nagości. Na horoskop cicho prychnął, nieco lekceważąco. Nie było w tym jednak nic zniechęcającego i mogła czytać dalej. Piotr nie wierzył w takie rzeczy, a wróżbiarstwo traktował ze znacznym przymrużeniem oka. Nawet istnienie wieszczych do niego nie przemawiało. Niechęć powodowana była nie tylko racjonalnym podejściem do zagadnień, co do rodowej niechęci do sztuczek jakimi Rasputin zmanipulował carską rodzinę. Zaskoczony spojrzał na Helenę, gdy dokonała tak zuchwałej grabieży talerza z kanapką. Przekrzywił nieznacznie głowę, jakby oczekiwał wyjaśnień. — Smacznego — skwitował przesłodzonym głosem. Cóż, odniósł zwycięstwo skoro jednak Helena zjadła kanapkę. Po chwili podjął wątek wycieczki. — Myślę, że z rana będzie najlepiej. Nie lubię zaczynać podróży przed nowym dniem, istnieje przesąd, że to przynosi pecha. Tak jak nie zaczyna się podroży w niedzielę — na ustach Romanova zagościł przyjazny uśmiech — Możemy teleportować się po Cara i zrobić sobie spacer, chociaż ta pogoda... — spojrzał w kierunku okna. — Może zrobimy przyjemność naszym rodzicom i porobimy kilka zdjęć, aby mieli o czym pisać między sobą w listach? Da nam to trochę spokoju przed naciskami na przygotowania do ślubu — błysnął zębami w uśmiechu i wstał, żeby opłukać pusty już kubek. Też rzadko miewał wolnego czasu na tyle, aby nie wiedzieć co ma ze sobą zrobić. Pracować nie mogli, czytać książek nie wypadało bo w końcu w tym wszystkim chodziło, aby ten czas spędzać razem.
Teraz to jedynie był zalążek, właściwie zapowiedź tego, co może czekać Piotra w przyszłości. Kto wie czy po lepszym zapoznaniu się nie zaczną zabawiać się na rozmaite sposoby! Kusiłaby go ramieniem, nagą skórą domagającą się pieszczoty z jego strony. Wszystko to jest prawdopodobne. Tak samo jak fakt, że równie dobrze mogą być nienapędzeni chucią i w spokojnym trybie będą spędzać czas we wspólnym towarzystwie, robiąc coś innego. Najważniejsze w końcu, żeby się dogadywali i nie mieli ochoty na to, żeby zabić drugą osobę, bo jest tak irytująca. Uśmiechnęła się kącikami ust do Piotra, gdy życzył jej smacznego. Może przez chwilę dało się dostrzec lekkie speszenie na jej twarzy. Jakby była przyłapana, mimo że przecież nie ukrywała się ze swoim zamiarem. Przynajmniej przez chwilę. Ten się rozgadał, a Helena, przeżuwając niespiesznie kęs, słuchała. Nie przerywała mu i pokiwała głową. Brew jej uskoczyła, gdy Romanov wspomniał o zabobonie, o którym nie słyszała wcześniej. Zdziwiła się lekko. — Wierzysz w przesądy? — zapytała Helena, tymczasowo ignorując to, co Piotr powiedział. Oczywiście, gdy wspomniał o pogodzie, Wrońska odruchowo zerknęła w stronę salonu. Było śnieżno, chłodno i biało. Mimo to, nie mogli narzekać na brak słońca, który przebijał się przez okna i oświetlał częściowo salon. — Czemu nie zaczyna się podróży w niedzielę? Lena bardzo chętnie podjęła się tego tematu. Nie raz i nie dwa słyszała o przesądach, u niej w rodzinie też były one obecne. Niektórzy lekceważyli, a inni bardziej w nie wierzyli niż w swoje prawa! — W sensie... Chcesz dzisiaj porobić zdjęcia czy na wycieczce?
— Nie wiem — przyznał, co mogło zaskoczyć jeśli wzięło się pod uwagę jego zawód i zdawać się mogło, racjonalne podejście do życia. — Z jednej strony są dobitnie głupie, a z drugiej... W jakiś sposób zagościły w naszym życiu. O pogodzie już rozmawiali, a raczej Piotr zdradził już przyszłej żonie swoje pogodowe preferencje. Nie lubił zimna, jak i gorąca celując w złoty środek. Słońce za oknem świeciło, ale temperatura utrzymywała się na minusie. — Nie zaczyna się podróży w niedzielę, bo to ostatni dzień tygodnia. Wierzy się, że taka podróż przyniesie pecha lub nieszczęścia. Nowy początek, nowa podróż. Być może to nawiązanie do zmartwychwstania... W każdym razie trochę tych przesądów się znajdzie... Niektórzy nie podróżują w piątek trzynastego — odstawił kubek na suszarkę, po czym wrócił do stołu. — Dzisiaj zdjęcia, ale na wycieczce też zrobimy. Na pamiątkę — uśmiechnął się.
Parsknęła cicho. — U nas to wydaje się być bardzo obecne — przyznała, w żaden sposób nieskrępowana tym faktem. Zwłaszcza starsze pokolenia mocniej skupiały się na istnieniu setki zabobonów, gdzie część z nich się wykluczała. Nie było to nic dziwnego. Zapewne sędziowie czy zwykłe magiczne prawo posiadały przepisy, które sprzeczały się w co poniektórych sytuacjach. — Och, o tym akurat nie słyszałam — kobieta odstawiła pusty i brudny kubek na talerzyk. Nie spieszyło jej się do tego, żeby od razu pozmywać naczynia. Miała czas. Zresztą i tak musiała się odświeżyć, jeśli mieli wyjść na spacer z psem, a potem przygotować się do wycieczki. Myśl o niej dodawała Helenie energii, jakby w końcu było do zrobienia coś ciekawszego niż siedzenie w domu. Zarazem przez głowę jej przeszło czy Piotr nadrabia za tydzień u niego, czy czuje się nieswojo u Wrońskiej, choć to dopiero początek! — Mi z kolei wiadomo, że jaki jest poniedziałek, tak zazwyczaj reszta tygodnia. Ojciec zawsze się naśmiewał, że skoro tylu klientów miał w pierwszy dzień, to przez resztę będzie podobny ruch. I to się całkiem sprawdzało. Choć nie wiem czy to nie jest po prostu podpięcie pod takie twierdzenie, byle wyszło, że to prawda — rozgadała się jak na swoje limity. Niemniej, Hela aż tak całkowicie nie oddawała się temu, żeby wierzyć w każdy zabobon. Niektóre z nich miały jednak swój urok. — To pozwól chociaż, że się ubiorę — dodała żartobliwie. — Aparat jest w pierwszej szufladzie, tam, w salonie — wskazała Piotrowi, podnosząc się i kierując z naczyniami do zlewu, żeby uporządkować. Następnie Helena poszła się ogarnąć.
Faktycznie, przyszłe małżeństwo zdecydowało się na to, żeby pójść na spacer z Carem, który ucieszył się na ich widok. Zapewne skorzystali z okazji i zrobili parę zdjęć, co i rusz zerkając na ruchome fotografie. Po spacerze z Carem, Lena z Piotrem skierowali się do sklepu, aby zakupić coś na obiad i kolację; nie robili pozostałych zakupów, skoro zdecydowali się na wyjazd. O tym pomyślą w trakcie powrotu do domu. Reszta dnia minęła im spokojnie. Zaczęli układać puzzle, wykłócając się o to, że jeden z elementów nie pasował według Wrońskiej, zaś według Romanova - jak najbardziej.